Z dedykacją dla wszystkich czytelników. ;)
**Emily**
Kiedy zaparkowałyśmy pod galerią. Odwróciła się w moją stronę i wysokim głosem oznajmiła:
- Jesteśmy na miejscu.
- No to super - odpięłam swój pas i wysiadłam z samochodu.
- To co idziemy wykupić cały sklep? - zaszczebiotała i wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Tak. Sklepy nadchodzimy! - odpowiedziałam i dołączyłam do niej, śmiejąc się na cały głos.
Gdy weszłyśmy do centrum uderzył nas widok wielu kłębiących się ludzi we wszystkie strony. Spacerujące starsze kobiety w grupkach, młode matki biegające ze swoimi pociechami, nastolatki buszujące wśród sklepowych półek i flirtujące z młodymi chłopakami. To wszystko zbierało się na jeden widok, jaki otaczał mnie z każdej strony. Dawno nie byłam wśród tylu ludzi i w jednej chwili to mnie stłamsiło.
Cofnęłam się o krok a potem o jeszcze jeden. Perrie odwróciła się moją stronę a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Co się dzieje? Wszystko ok? - patrzyła na mnie zaniepokojoną miną.
- Ja... muszę wyjść. Nie dam rady - zaczęłam się dukać i spojrzałam w dół.
- Chcesz wyjść? - spytała a w jej głosie pobrzmiewała troska.
Pokiwałam głową i odwróciłam się w stronę do wyjścia. Dla mnie to jest za wiele. Zbyt wiele ludzi w jednym miejscu. Masz wrażenie, że wszyscy patrzą się na ciebie i wydaje ci się, że mówią: To ta dziewczyna a w ich oczach można dostrzec niechęć a nawet odrazę. To wszystko dzieje się za szybko. Zbyt szybko dla mnie.
Wyszłam na parking galerii handlowej a blondynka dotrzymywała mi kroku. Kiedy stanęłam przed srebrnym jeepem Perrie, odetchnęłam z ulgą.
- Już wszystko ok? - zapytała a jej wzrok badał każdy milimetr mojej twarzy.
- Tak. Dzięki. Tylko... może to dziwnie zabrzmi ale boję się tego tłumu. Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą - wzruszyłam ramionami.
- Nie martw się. Tylko ci się tak wydaje - posłała mi pokrzepiający uśmiech a w jej oczach można było dostrzec zrozumienie.
Nie chcę być ofiarą, aby ktoś okazywał mi litość. Muszę przestać żyć przeszłością, bo to prowadzi mnie donikąd. Musisz być silna Emily i stawić temu czoła.
- Może wrócimy tu za tydzień - stwierdziła z troską.
- Nie mogę ci odebrać przyjemności z zakupów. Chodźmy - spojrzałam na nią hardo, zmuszając się do uśmiechu.
- Jesteś pewna? - nie, jednak tego ci nie powiem.
- Jestem pewna - kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę galerii.
Za sobą usłyszałam tylko głębokie westchnięcie i stukot obcasów. Kiedy weszłyśmy do centrum, nic się nie zmieniło. Wszystko wydawało się być niezmienne i niezachwiane. Masa ludzi biegająca we wszystkie strony, by kupić swoja upragnioną rzecz. Może z tego wszystkiego zmieniłam się tylko ja. Dziewczyna, która musi ubrać maskę by przejść przez ten cały koszmar, który wraca za każdym razem...
Chodziłyśmy od sklepu do sklepu nie pomijając ani jednego, co doprowadziłoby moją towarzyszkę do szaleństwa. Nie mogłam się na dziwić jej postawy wobec ekspedientek i innej klienteli. Była dla wszystkich miła i wyrozumiała, kto chciał poprosić ją o autograf. Szczerze. Zazdrościłam jej tej swobody w rozmowie i zachowaniu. Ona rozsiewała taką aurę wokół siebie, że nikt jej niczego nie odmówi. Za to na mnie, nawet kiedy nie byłam ubrana w te stare poniszczone ubrania, wszyscy mierzą mnie wzrokiem i spoglądają z zaciekawieniem. To mnie przerasta.
Właśnie wchodzimy do Esprit po niezliczonej za nim kolejce innych sklepów. Blondynka nabrała już cały stos odzieży i nie pogardziła wciskając mi do rąk pare ubrań, twierdząc że wszystkich oszołomię. Taa jasne a ziemia jest płaska.
Teatralnie przewróciłam oczami i skierowałam się do przymierzalni. Pezz co chwilę przychodziła do mnie i oceniała poszczególne ubrania. Według niej najlepiej mi było w błękitnej sukience, która moim zdaniem była urocza, jednak nie czułam się w niej sobą. Może nie jest tak źle?
- Masz jakieś rzeczy do oddania, ponieważ muszę oddać trochę swoich - uśmiechnęła się promiennie i potrząsnęła swoją kupką ubrań przed moimi oczami.
- Tak to i to i jeszcze ta sukienka - po kolei wręczałam jej zielony top, białą spódnicę i błękitną sukienkę.
- Żartujesz sobie? - spojrzała na mnie jakby wyrosła mi druga głowa i zaprzeczyła - Nie ma takiej opcji.
- Nie wezmę jej - spojrzałam lekceważąco i uniosłam wysoko głowę.
- Nie? - Perrie podniosła brew i uśmiechnęła się zaczepnie.
- Nie - spojrzałam na nią zdezorientowana, nie mogąc wyczytać nic z jej mimiki twarzy.
- Ok. To ja ją wezmę i wręczę ci na twoje urodziny - spojrzała wyzywająco i odwróciła się w stronę kasy.
- Co? Nie ma takiej opcji! - nie mogłam uwierzyć, że mi to robi. Genialnie.
- Nic nie słyszę - usłyszałam w odpowiedzi a mogłabym przysiąc, że uśmiechnęła się pod nosem.
Skierowałyśmy się do kasy i pomimo moich licznych protestów kupiła tę przeklętą sukienkę.
- Chodźmy coś zjeść. Zayn wraca dopiero wieczorem a uwierz mi nie mam dziś ochoty na domowe obiadki - zachichotała.
- Ok. Ja też zgłodniałam - uśmiechnęłam się nieśmiało i ruszyłam za nią.
Weszłyśmy do przytulnej, angielskiej knajpki, gdzie można było wyczuć domową atmosferę. Zajęłyśmy stolik w rogu, bo moja obsesja na punkcie obcych znowu się odezwała. Perrie nie skomentowała mojego zachowania, co szanuję ale widać po niej, że woli być wśród ludzi a nie w kącie z ofiarą losu.
Do naszego stolika podeszła miła starsza pani prosząc o nasze zamówienia:
- Ja poproszę kurczaka z warzywami i szklankę soku pomarańczowego - Perrie posłała jej uprzejmy uśmiech i zwróciła się do mnie.
- A ty co zamawiasz kochana? - starsza pani spojrzała na mnie wyczekując mojego zamówienia.
- Ja...ughm - nie mogłam odezwać się słowem, bo moja antyspołeczność znów musiała dać o sobie znać.
- Weźmie to samo co ja - odezwała się Pezz ratując mnie z niezręcznej sytuacji. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i spojrzałam w dół.
- Spokojnie jestem z tobą - posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Dzięki. Po prostu nie potrafię się zaaklimatyzować - odrzekłam smutnym głosem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wrzosowy kolor świetnie kontrastował z ciemnym umeblowaniem tego lokalu. Na każdym stoliku stał świeży bukiet kwiatów, tworząc przyjemną atmosferę, w której możesz poczuć się swobodnie. Przy naszym stoliku wisiał pejzaż lawendowych pól a w oddali mieścił się pałac. Cały ten obraz wyglądał jakby został wyjęty z powieści Jane Austen.
Wszyscy ludzie wokół nie przejmowali się naszą obecnością, co było pewnie na rękę Perrie. Każdy wydaje się być zajęty swoimi sprawami i w spokoju zjeść posiłek. Zainteresował mnie pewien ciekawy widok. Nie daleko naszego stolika siedziała mała rodzina. Tata zachęcał małą dziewczynkę do zjedzenia jakiegoś kotlecika, na co dziecko robiło naburmuszoną minę i kręciło główką. Mama starała się ją przekonać jakie to dobre. Ta dziewczynka przypominała mi mnie a oni moich rodziców z podobnym scenariuszem wiele lat temu. Matka przekonywała mnie, że jeśli zjem swoje naleśniki to pójdziemy do wesołego miasteczka. Dałam się im przekonać a oni dotrzymali obietnicy. Ciekawe czy ją karmią podobną ofertę, bo w pewnym momencie na ustach małej pojawia się zdziwienie a następnie uśmiech i zaczyna jeść z zapalczywością swoje danie.
Człowiek rozwija się przez całe życie, ale jednak to, co nabył w dzieciństwie, pozostaje zasadniczą wytyczną na dalszy ciąg jego nieraz zmiennej i burzliwej historii.
Wróciłam wzorkiem do blondynki, która najwidoczniej cały czas śledziła moją wędrówkę po restauracji. Uśmiechnęłam się do niej ciepło, ciesząc się z jej wsparcia.
Po chwili do naszego stolika podeszła starsza kelnerka, która obsługiwała nasz stolik. Podała nam nasze zamówienie i z uśmiechem wycofała się w stronę kuchni. Danie wyglądało niezwykle apetycznie. Wzięłam łyk soku i zabrałam się do jedzenia.
Ludzie wchodzili i wychodzili. Niektórzy rzucali nam zaciekawione spojrzenie a inni po prostu ignorowali. Moją uwagę przyciągnęli czterej mężczyźni. Wszyscy byli ubrani tak samo, na czarno. Można pomyśleć, że to biznesmeni jednak oni rzucali nam co jakiś czas ukradkowe spojrzenia. Raczej nie mogłyśmy od tak stać się obiektem pożądania wszystkich na raz. Przyjrzałam się im uważniej. Nie wiem dlaczego, ale nie wyglądali na takich, którym można zaufać.
Kiedy tak przyglądałam się ich twarzom, jeden z nich podłapał moje spojrzenie i posłał mi uśmiech. Wszystko byłoby ok, gdyby nie jeden istotny detal. To był cwaniacki uśmiech, który nigdy nie wróży nic dobrego. Wtedy mnie oświeciło. To są paparazzi, wtedy zgadzałby się ich zgodny wygląd i to dziwne zachowanie. Postanowiłam uprzedzić Pezz.
- Perrie? Jesteś pewna, że nikt nas nie śledzi? - blondynka podniosła na mnie wzrok i dała mi znak, aby mogła przeżuć kęs kurczaka.
- Tego nie powiedziałam. Uważasz, że ktoś nas śledzi? - momentalnie na jej twarzy pojawiła się powaga.
- Tak. Spójrz na ten stolik koło wnęki - dałam jej sygnał oczami, aby wiedziała gdzie zerknąć. Chwile zajęło jej znalezienie tego, czego szukała. Kiedy jej wzrok zatrzymał się w danym punkcie, na jej czole uformowała się zmarszczka.
- Mężczyźni w czerni? Nie wyglądają na takich przymułów. Są za przystojni- zachichotała a ja jej zawtórowałam.
Nagle zbladła. Czyli jednak moje obawy się potwierdziły.
- Cholera - zaklęła.
- Co się stało? - odwróciłam się w tamtą stronę, ale nie zauważyłam nic niezwykłego.
- Mają aparaty. Czyli to są jednak fotoreporterzy. - spojrzała na mnie a na jej twarzy malowało się zdenerwowanie - Dobra. Zbieramy się powoli, aby nie nabrali podejrzeń.
- Ok. Czyli koniec tego dobrego, wracamy do rzeczywistości - smutno stwierdziłam.
Zebrałyśmy swoje talerze na kupkę i ogarnęłyśmy nasz stolik. Perr przywołała kelnerkę i zapłaciła za rachunek. Teraz liczył się czas i wyjść niespostrzeżenie.
Gdy wstawałyśmy od stołu zerknęłam w stronę naszego ''przyjaznego stolika", panowie dziwnym trafem też zbierali się do wyjścia. To takie oczywiste, że czekali na nas.
Kiedy tylko opuściłyśmy restauracje pędem ruszyłyśmy do wyjścia a nasi prześladowcy za nami. Pędem mijałyśmy sklep za sklepem, aż nie nadążałam spoglądać na szyldy. Gdzie jest to wyjście?
Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam grupę mężczyzn. Już nie czwórkę a dwukrotnie tylu. Najwidoczniej byli porozstawiani w różnych miejscach. Kiedy przyspieszyłyśmy, ponieważ dostrzegłyśmy duże oszklone drzwi, paparazzi ruszyli za nami biegiem. Przez ostatni kawałek drogi zaczęłyśmy biec do wyjścia. Wszyscy ludzie będący w galerii spoglądali na nas zaciekawieniem. Nie bałam się już ich opinii na mój temat, teraz liczy się tylko uciec od facetów w czerni.
Z impetem wypadłyśmy na zewnątrz. Tak samo jak w środku na parkingu kłębił się tłum ludzi w samochodach poszukujących wolnego miejsca. Chwilę zajęło Perrie na zastanowienie się, gdzie zostawiłyśmy auto. Kiedy odnalazła je, ruszyłyśmy pędem w stronę samochodu. Obejrzałam się za siebie tłum fotoreporterów powiększał się jeszcze bardziej. Teraz można spokojnie nazywać ich burzą blasku fleszy.
Stałyśmy już przy samochodzie, gdy całe stadko mediów zbierało się koło nas. Perrie była wściekła zaistniałą sytuacją przez co nie mogła trafić kluczykiem w zamek, aby otworzyć auto. Paparazzi zaczęli osaczać nas z każdej strony i kończyła się ich uprzejmość a wyjawiła się ich prawdziwa twarz.
- Jak tam wasz związek, Perrie? - zapytał jeden, jakby rzeczywiście go to obchodziło. Taa jasne.
- Czy macie już ustaloną datę ślubu? - zapytał inny.
- Kim jest twoja towarzyszka? To jakaś przyjaciółka? - nagle cała uwaga została przeniesiona na mnie, co nie było komfortowe. Błyski fleszy i wszelkie ataki zdawały się na mnie przelewać.
- Czy znasz One Direction? Czy zamierzasz skraść któregoś z nich serce a może rozbijesz związek Zerrie? - to pytanie zwaliło mnie z nóg. Nie spodziewałam się po nich takiej przebiegłości.
Edwards zdecydowanym ruchem pociągnęła mnie w stronę drzwi pasażera a ona szybkim krokiem przeszła na miejsce kierowcy. Pytania sypały się jak grad z nieba dopóki nie zamknęłam za sobą drzwi. Jednak blask fleszy uniemożliwiał mi widoczność. Dziewczyna otworzyła drzwi a wrzawa podniosła się jeszcze bardziej.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ochrona i zaczęła odseparowywać ich od nas. Byłam im za to wdzięczna. Ostatnie co usłyszałam to odpowiedź ostrą Perrie Nic nie mam wam do powiedzenia i po tym nastała cisza. Blondynka ruszyła ostrożnie z parkingu, ale pewnie miała ochotę ich rozjechać.
- Jesteśmy na miejscu.
- No to super - odpięłam swój pas i wysiadłam z samochodu.
- To co idziemy wykupić cały sklep? - zaszczebiotała i wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Tak. Sklepy nadchodzimy! - odpowiedziałam i dołączyłam do niej, śmiejąc się na cały głos.
Gdy weszłyśmy do centrum uderzył nas widok wielu kłębiących się ludzi we wszystkie strony. Spacerujące starsze kobiety w grupkach, młode matki biegające ze swoimi pociechami, nastolatki buszujące wśród sklepowych półek i flirtujące z młodymi chłopakami. To wszystko zbierało się na jeden widok, jaki otaczał mnie z każdej strony. Dawno nie byłam wśród tylu ludzi i w jednej chwili to mnie stłamsiło.
Cofnęłam się o krok a potem o jeszcze jeden. Perrie odwróciła się moją stronę a na jej twarzy malowało się zaskoczenie.
- Co się dzieje? Wszystko ok? - patrzyła na mnie zaniepokojoną miną.
- Ja... muszę wyjść. Nie dam rady - zaczęłam się dukać i spojrzałam w dół.
- Chcesz wyjść? - spytała a w jej głosie pobrzmiewała troska.
Pokiwałam głową i odwróciłam się w stronę do wyjścia. Dla mnie to jest za wiele. Zbyt wiele ludzi w jednym miejscu. Masz wrażenie, że wszyscy patrzą się na ciebie i wydaje ci się, że mówią: To ta dziewczyna a w ich oczach można dostrzec niechęć a nawet odrazę. To wszystko dzieje się za szybko. Zbyt szybko dla mnie.
Wyszłam na parking galerii handlowej a blondynka dotrzymywała mi kroku. Kiedy stanęłam przed srebrnym jeepem Perrie, odetchnęłam z ulgą.
- Już wszystko ok? - zapytała a jej wzrok badał każdy milimetr mojej twarzy.
- Tak. Dzięki. Tylko... może to dziwnie zabrzmi ale boję się tego tłumu. Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą - wzruszyłam ramionami.
- Nie martw się. Tylko ci się tak wydaje - posłała mi pokrzepiający uśmiech a w jej oczach można było dostrzec zrozumienie.
Nie chcę być ofiarą, aby ktoś okazywał mi litość. Muszę przestać żyć przeszłością, bo to prowadzi mnie donikąd. Musisz być silna Emily i stawić temu czoła.
- Może wrócimy tu za tydzień - stwierdziła z troską.
- Nie mogę ci odebrać przyjemności z zakupów. Chodźmy - spojrzałam na nią hardo, zmuszając się do uśmiechu.
- Jesteś pewna? - nie, jednak tego ci nie powiem.
- Jestem pewna - kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę galerii.
Za sobą usłyszałam tylko głębokie westchnięcie i stukot obcasów. Kiedy weszłyśmy do centrum, nic się nie zmieniło. Wszystko wydawało się być niezmienne i niezachwiane. Masa ludzi biegająca we wszystkie strony, by kupić swoja upragnioną rzecz. Może z tego wszystkiego zmieniłam się tylko ja. Dziewczyna, która musi ubrać maskę by przejść przez ten cały koszmar, który wraca za każdym razem...
***
Chodziłyśmy od sklepu do sklepu nie pomijając ani jednego, co doprowadziłoby moją towarzyszkę do szaleństwa. Nie mogłam się na dziwić jej postawy wobec ekspedientek i innej klienteli. Była dla wszystkich miła i wyrozumiała, kto chciał poprosić ją o autograf. Szczerze. Zazdrościłam jej tej swobody w rozmowie i zachowaniu. Ona rozsiewała taką aurę wokół siebie, że nikt jej niczego nie odmówi. Za to na mnie, nawet kiedy nie byłam ubrana w te stare poniszczone ubrania, wszyscy mierzą mnie wzrokiem i spoglądają z zaciekawieniem. To mnie przerasta.
Właśnie wchodzimy do Esprit po niezliczonej za nim kolejce innych sklepów. Blondynka nabrała już cały stos odzieży i nie pogardziła wciskając mi do rąk pare ubrań, twierdząc że wszystkich oszołomię. Taa jasne a ziemia jest płaska.
Teatralnie przewróciłam oczami i skierowałam się do przymierzalni. Pezz co chwilę przychodziła do mnie i oceniała poszczególne ubrania. Według niej najlepiej mi było w błękitnej sukience, która moim zdaniem była urocza, jednak nie czułam się w niej sobą. Może nie jest tak źle?
- Masz jakieś rzeczy do oddania, ponieważ muszę oddać trochę swoich - uśmiechnęła się promiennie i potrząsnęła swoją kupką ubrań przed moimi oczami.
- Tak to i to i jeszcze ta sukienka - po kolei wręczałam jej zielony top, białą spódnicę i błękitną sukienkę.
- Żartujesz sobie? - spojrzała na mnie jakby wyrosła mi druga głowa i zaprzeczyła - Nie ma takiej opcji.
- Nie wezmę jej - spojrzałam lekceważąco i uniosłam wysoko głowę.
- Nie? - Perrie podniosła brew i uśmiechnęła się zaczepnie.
- Nie - spojrzałam na nią zdezorientowana, nie mogąc wyczytać nic z jej mimiki twarzy.
- Ok. To ja ją wezmę i wręczę ci na twoje urodziny - spojrzała wyzywająco i odwróciła się w stronę kasy.
- Co? Nie ma takiej opcji! - nie mogłam uwierzyć, że mi to robi. Genialnie.
- Nic nie słyszę - usłyszałam w odpowiedzi a mogłabym przysiąc, że uśmiechnęła się pod nosem.
Skierowałyśmy się do kasy i pomimo moich licznych protestów kupiła tę przeklętą sukienkę.
- Chodźmy coś zjeść. Zayn wraca dopiero wieczorem a uwierz mi nie mam dziś ochoty na domowe obiadki - zachichotała.
- Ok. Ja też zgłodniałam - uśmiechnęłam się nieśmiało i ruszyłam za nią.
Weszłyśmy do przytulnej, angielskiej knajpki, gdzie można było wyczuć domową atmosferę. Zajęłyśmy stolik w rogu, bo moja obsesja na punkcie obcych znowu się odezwała. Perrie nie skomentowała mojego zachowania, co szanuję ale widać po niej, że woli być wśród ludzi a nie w kącie z ofiarą losu.
Do naszego stolika podeszła miła starsza pani prosząc o nasze zamówienia:
- Ja poproszę kurczaka z warzywami i szklankę soku pomarańczowego - Perrie posłała jej uprzejmy uśmiech i zwróciła się do mnie.
- A ty co zamawiasz kochana? - starsza pani spojrzała na mnie wyczekując mojego zamówienia.
- Ja...ughm - nie mogłam odezwać się słowem, bo moja antyspołeczność znów musiała dać o sobie znać.
- Weźmie to samo co ja - odezwała się Pezz ratując mnie z niezręcznej sytuacji. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i spojrzałam w dół.
- Spokojnie jestem z tobą - posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Dzięki. Po prostu nie potrafię się zaaklimatyzować - odrzekłam smutnym głosem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wrzosowy kolor świetnie kontrastował z ciemnym umeblowaniem tego lokalu. Na każdym stoliku stał świeży bukiet kwiatów, tworząc przyjemną atmosferę, w której możesz poczuć się swobodnie. Przy naszym stoliku wisiał pejzaż lawendowych pól a w oddali mieścił się pałac. Cały ten obraz wyglądał jakby został wyjęty z powieści Jane Austen.
Wszyscy ludzie wokół nie przejmowali się naszą obecnością, co było pewnie na rękę Perrie. Każdy wydaje się być zajęty swoimi sprawami i w spokoju zjeść posiłek. Zainteresował mnie pewien ciekawy widok. Nie daleko naszego stolika siedziała mała rodzina. Tata zachęcał małą dziewczynkę do zjedzenia jakiegoś kotlecika, na co dziecko robiło naburmuszoną minę i kręciło główką. Mama starała się ją przekonać jakie to dobre. Ta dziewczynka przypominała mi mnie a oni moich rodziców z podobnym scenariuszem wiele lat temu. Matka przekonywała mnie, że jeśli zjem swoje naleśniki to pójdziemy do wesołego miasteczka. Dałam się im przekonać a oni dotrzymali obietnicy. Ciekawe czy ją karmią podobną ofertę, bo w pewnym momencie na ustach małej pojawia się zdziwienie a następnie uśmiech i zaczyna jeść z zapalczywością swoje danie.
Człowiek rozwija się przez całe życie, ale jednak to, co nabył w dzieciństwie, pozostaje zasadniczą wytyczną na dalszy ciąg jego nieraz zmiennej i burzliwej historii.
Wróciłam wzorkiem do blondynki, która najwidoczniej cały czas śledziła moją wędrówkę po restauracji. Uśmiechnęłam się do niej ciepło, ciesząc się z jej wsparcia.
Po chwili do naszego stolika podeszła starsza kelnerka, która obsługiwała nasz stolik. Podała nam nasze zamówienie i z uśmiechem wycofała się w stronę kuchni. Danie wyglądało niezwykle apetycznie. Wzięłam łyk soku i zabrałam się do jedzenia.
Ludzie wchodzili i wychodzili. Niektórzy rzucali nam zaciekawione spojrzenie a inni po prostu ignorowali. Moją uwagę przyciągnęli czterej mężczyźni. Wszyscy byli ubrani tak samo, na czarno. Można pomyśleć, że to biznesmeni jednak oni rzucali nam co jakiś czas ukradkowe spojrzenia. Raczej nie mogłyśmy od tak stać się obiektem pożądania wszystkich na raz. Przyjrzałam się im uważniej. Nie wiem dlaczego, ale nie wyglądali na takich, którym można zaufać.
Kiedy tak przyglądałam się ich twarzom, jeden z nich podłapał moje spojrzenie i posłał mi uśmiech. Wszystko byłoby ok, gdyby nie jeden istotny detal. To był cwaniacki uśmiech, który nigdy nie wróży nic dobrego. Wtedy mnie oświeciło. To są paparazzi, wtedy zgadzałby się ich zgodny wygląd i to dziwne zachowanie. Postanowiłam uprzedzić Pezz.
- Perrie? Jesteś pewna, że nikt nas nie śledzi? - blondynka podniosła na mnie wzrok i dała mi znak, aby mogła przeżuć kęs kurczaka.
- Tego nie powiedziałam. Uważasz, że ktoś nas śledzi? - momentalnie na jej twarzy pojawiła się powaga.
- Tak. Spójrz na ten stolik koło wnęki - dałam jej sygnał oczami, aby wiedziała gdzie zerknąć. Chwile zajęło jej znalezienie tego, czego szukała. Kiedy jej wzrok zatrzymał się w danym punkcie, na jej czole uformowała się zmarszczka.
- Mężczyźni w czerni? Nie wyglądają na takich przymułów. Są za przystojni- zachichotała a ja jej zawtórowałam.
Nagle zbladła. Czyli jednak moje obawy się potwierdziły.
- Cholera - zaklęła.
- Co się stało? - odwróciłam się w tamtą stronę, ale nie zauważyłam nic niezwykłego.
- Mają aparaty. Czyli to są jednak fotoreporterzy. - spojrzała na mnie a na jej twarzy malowało się zdenerwowanie - Dobra. Zbieramy się powoli, aby nie nabrali podejrzeń.
- Ok. Czyli koniec tego dobrego, wracamy do rzeczywistości - smutno stwierdziłam.
Zebrałyśmy swoje talerze na kupkę i ogarnęłyśmy nasz stolik. Perr przywołała kelnerkę i zapłaciła za rachunek. Teraz liczył się czas i wyjść niespostrzeżenie.
Gdy wstawałyśmy od stołu zerknęłam w stronę naszego ''przyjaznego stolika", panowie dziwnym trafem też zbierali się do wyjścia. To takie oczywiste, że czekali na nas.
Kiedy tylko opuściłyśmy restauracje pędem ruszyłyśmy do wyjścia a nasi prześladowcy za nami. Pędem mijałyśmy sklep za sklepem, aż nie nadążałam spoglądać na szyldy. Gdzie jest to wyjście?
Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam grupę mężczyzn. Już nie czwórkę a dwukrotnie tylu. Najwidoczniej byli porozstawiani w różnych miejscach. Kiedy przyspieszyłyśmy, ponieważ dostrzegłyśmy duże oszklone drzwi, paparazzi ruszyli za nami biegiem. Przez ostatni kawałek drogi zaczęłyśmy biec do wyjścia. Wszyscy ludzie będący w galerii spoglądali na nas zaciekawieniem. Nie bałam się już ich opinii na mój temat, teraz liczy się tylko uciec od facetów w czerni.
Z impetem wypadłyśmy na zewnątrz. Tak samo jak w środku na parkingu kłębił się tłum ludzi w samochodach poszukujących wolnego miejsca. Chwilę zajęło Perrie na zastanowienie się, gdzie zostawiłyśmy auto. Kiedy odnalazła je, ruszyłyśmy pędem w stronę samochodu. Obejrzałam się za siebie tłum fotoreporterów powiększał się jeszcze bardziej. Teraz można spokojnie nazywać ich burzą blasku fleszy.
Stałyśmy już przy samochodzie, gdy całe stadko mediów zbierało się koło nas. Perrie była wściekła zaistniałą sytuacją przez co nie mogła trafić kluczykiem w zamek, aby otworzyć auto. Paparazzi zaczęli osaczać nas z każdej strony i kończyła się ich uprzejmość a wyjawiła się ich prawdziwa twarz.
- Jak tam wasz związek, Perrie? - zapytał jeden, jakby rzeczywiście go to obchodziło. Taa jasne.
- Czy macie już ustaloną datę ślubu? - zapytał inny.
- Kim jest twoja towarzyszka? To jakaś przyjaciółka? - nagle cała uwaga została przeniesiona na mnie, co nie było komfortowe. Błyski fleszy i wszelkie ataki zdawały się na mnie przelewać.
- Czy znasz One Direction? Czy zamierzasz skraść któregoś z nich serce a może rozbijesz związek Zerrie? - to pytanie zwaliło mnie z nóg. Nie spodziewałam się po nich takiej przebiegłości.
Edwards zdecydowanym ruchem pociągnęła mnie w stronę drzwi pasażera a ona szybkim krokiem przeszła na miejsce kierowcy. Pytania sypały się jak grad z nieba dopóki nie zamknęłam za sobą drzwi. Jednak blask fleszy uniemożliwiał mi widoczność. Dziewczyna otworzyła drzwi a wrzawa podniosła się jeszcze bardziej.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ochrona i zaczęła odseparowywać ich od nas. Byłam im za to wdzięczna. Ostatnie co usłyszałam to odpowiedź ostrą Perrie Nic nie mam wam do powiedzenia i po tym nastała cisza. Blondynka ruszyła ostrożnie z parkingu, ale pewnie miała ochotę ich rozjechać.
***
Wróciłyśmy do domu Pezz. Nie pamiętam drogi powrotnej, bo najwidoczniej zasnęłam zmęczona tą przygodą w centrum handlowym. Nie tylko ja wyglądałam jak nieszczęście. Perfekcyjna Perr wyglądała teraz jak zombie, po tym małym incydencie. Jak przez mgłę pamiętam podróż i dziewczynę, która przepraszała mnie za to całe zamieszanie.
Wysiadłam z samochodu i tysięczny raz zapewniałam ją, że wszystko jest w porządku. Poczekałam aż otworzy drzwi i wzięłam nasze zakupy z samochodu. Dziewczyna powiadomiła mnie, że ze wszystkim da sobie radę a mnie odprawiła do łóżka. Posłusznie posłuchałam jej rozkazu i udałam się w stronę mojego wybawienia.
Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, odpłynęłam do krainy snów.
**********************************************************************************
Witajcie! Po długiej, naprawdę długiej przerwie wracam do Was z rozdziałem. Przepraszam was bardzo mocno, że tak was zaniedbałam i nawet nie mam sensownej wymówki, aby się usprawiedliwić. Szkoła, które oceny i tak zawaliłam. Pewien chłopak rozpraszający moje myśli też się ulotnił. Brak weny i chęci, by napisać cokolwiek. To wszystko zbiera się na jeden wielki zastój w mojej twórczości, przez co ogromnie was przepraszam. Mogę tak w nieskończoność, ale to nie wyzbędzie się ze mnie poczucia winy, bo biorąc pod uwagę okoliczności, jestem winna!!!
Rozdział jest trochę dłuższy, jednak mam nadzieję, że to was nie zniechęci do czytania. Nie obiecuję, ale mam takową nadzieję, aby wstawić jeszcze w tym tygodniu siódmy rozdział, za co lepiej trzymajcie kciuki. Dziękuję osobom, które czuwały na mój odzew.
Ogromnie was proszę o komentarz, ponieważ to daje mi moc do pisania. Także do zobaczenia pod następnym rozdziałem. Kocham Was i pozdrawiam, Martha <3
TWÓJ KOMENTARZ = WIĘKSZA MOTYWACJA DO PISANIA = SZYBCIEJ POJAWI SIĘ NOWY ROZDZIAŁ